Ciekawy przypadek zabijającego Batmana

Słowem krótkiego wstępu: witam na moim blogu! Postanowiłam na razie nie bawić się w typowego posta powitalnego. Jeżeli zajdzie taka potrzeba – czyt. jeżeli tego bloga będzie czytało więcej osób niż kilku moich znajomych zanim popadnie w zapomnienie – wtedy zrobię coś w stylu Q&A dla ciekawskich. Na razie pojedziemy od razu z grubej rury i do rzeczy.

_____


Spośród wielu emocjonalnych huśtawek 2016, ten rok zabrał nas również na filmowy rollercoaster jeżeli chodzi o adaptacje komiksów, w których superbohaterowie naparzają innych superbohaterów. Dostaliśmy Batman v Superman: Świt Sprawiedliwości (reż. Zack Snyder), który został przyjęty z ogólną niechęcią. Potem Marvel odpowiedział swoją wersją tego tropu i na ekrany kin trafił Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów (reż. bracia Russo), który został uznany za natychmiastowy sukces. Osobiście nie jestem w stanie pojąć dlaczego BvS zostało tak znienawidzone, gdy postawione obok Wojny Bohaterów broni się o wiele lepiej – to jednak temat na osobny post. Fox do tej mieszanki dodał swoje trzy grosze w postaci X-Men: Apocalypse (reż. Bryan Singer), które prócz urodzenia kilku memów na temat Henryka i innych lingwistycznych potworków, przeszło bez większego echa.


                Jak pewnie domyśliliście się dzięki tytułowi, w tym poście skupimy się na pierwszym z tych filmów. Batman Snydera od początku wywoływał wiele kontrowersji. Zaraz po ogłoszeniu, iż w rolę wielkiego B wcieli się Ben Affleck, casting ten spotkał się z krytyką. Z jednej strony trudno się dziwić, gdy wciąż ma się w pamięci Daredevila z 2003 roku. Jednak już wiele razy spotykaliśmy się z sytuacją, gdy pierwsze podejścia aktora do roli superbohatera było porażką. Na tej podstawie osobiście postanowiłam dać Affleckowi szansę i ostatecznie ocenić jego Bruce’a i Batmana dopiero po zobaczeniu filmu.
                To, co zobaczyłam na ekranie, przerosło moje oczekiwania. Dostałam adaptację, w której akceptowałam zarówno przedstawienie Bruce’a Wayne’a, jak i Batmana – czego nie dostarczył mi żaden z poprzednich filmów aktorskich o najlepszym detektywie świata. Affleck wygląda jak Bruce i Batman: wreszcie dostałam trzydrzwiową umięśnioną szafę, której rzeczywiście można się przestraszyć w ciemnej uliczce zamiast kolejnego zubata. Widzimy na ekranie Bruce’a jako detektywa, jak i sceny gdzie po prostu pięknie kopie dupy przebrany za wielkiego nietoperza. Różnica między prywatnym Bruce’em a maską dla mas jest wyraźnie zarysowana, a i dostajemy smaczek batrodziny w postaci pokazania stroju Robina i świetnych relacji z Alfredem. Jednakże, nie wszyscy widzowie byli zachwyceni Batfleckiem.


                I tutaj przechodzimy do zagłębienia się nad tytułem tego postu. Czytając recenzje Batman v Superman, czy to w polskich czy anglojęzycznych mediach, zauważyłam pewną tendencję. Mianowicie, nie ważne czy film się recenzentowi podobał, czy nie, bardzo częstym zarzutem rzucanym w stronę Snydera był „Batman, który zabija”. Co, szczerze mówiąc, nie wiem czy bardziej mnie rozwściecza czy rozśmiesza. Batman Snydera jest oskarżany o bezlitosne zabijanie, podczas gdy wszyscy przecież wiedzą, że Batman nie zabija. Moją odpowiedzią na to jest: w filmach? od kiedy?
                Jeżeli zrobić by sobie maraton filmowych adaptacji Batmana i podzielić jego wcielenia według reżyserów – jedynym Batmanem, który nie ma żadnego ciała na sumieniu jest ten Leslie’ego H. Martinsona z 1966 roku. I tutaj rzucam ostrzeżenie, że dalszy ciąg tego tekstu jest upstrzony spoilerami do batmanowych filmów.



Batman Tima Burtona wysadza w powietrze podrzędnych rzezimieszków z uśmiechem na ustach i bez oporów zrzuca ludzi z wysokości. Jest to chyba również jedyny Batman, który doprowadza do śmierci swojego Jokera (szkoda, że w tej wersji nie mamy Jasona Todda, któremu sprawiłoby to wiele radości). Batman Joela Schumachera spowalnia trochę w zbieraniu kolejnych ciał w przysłowiowej szafie i ma na sumieniu jedynie Two-Face’a. Batman i Robin, o zgrozo, to jedyny film koło Batmana ’66, gdzie wielki B nie doprowadza do śmierci nikogo. Uświęcona trylogia Nolana również nie jest bez grzeszków. Jego Batman zabija nie tylko bogu ducha winnych ludzi na swojej drodze, ale i Ra’s Al Ghula, Denta i Talię Al Ghul.



Tak samo jak Nolan pokazuje nam, że B nie ma innego wyboru - musi zabić Two-Face’a by ocalić rodzinę Gordona, tak w Batman v Superman widzimy walkę Bruce’a z samym sobą, gdy podejmuje decyzję aby pozbyć się Supermana. Widzimy zbierającą się latami desperację, jesteśmy świadkami rozmów z Alfredem, podczas których dzieli się swoimi obawami co do Supermana (podkreślam Supermana, gdyż Bruce Snydera jest na tyle upartą cebulą, że uważa Supermana jedynie za najeźdźcę z obcego świata, nie za człowieka, któremu zależy na ludziach i Ziemi). Wiemy, że jest Batmanem po stracie Robina, czyli jednym z najbardziej brutalnych i nieostrożnych Batmanów, jakiego znamy z uniwersum komiksowego. I koniec końców, nie zabija. Jeżeli już rzucacie się na klawiatury, by napisać mi, że bezmyślnie ostrzeliwuje przydupasów Luthora i na pewno ktoś tam musiał zginać, etc. Cóż, nie jest to nic nowego dla filmowego Gacka, jak możecie zobaczyć w kompilacji poniżej.


Żebyście nie zrozumieli mnie źle – nie usprawiedliwiam Batmana Snydera ani żadnego Batmana, który zabija. Jestem przede wszystkim fanką B komiksowego, więc nie jestem zadowolona z faktu, że u Burtona Batman zabił swojego Jokera, a w komiksach i animacjach B nie dokonał tego nawet by pomścić zamordowanie swojego syna. Nie jest moim celem głoszenie, że zabijający Batman jest w porządku. Celem tego postu jest wyładowanie frustracji na temat ogólnego ostracyzowania Batmana Snydera za zabijanie, podczas gdy B w Batmanie v Superman jedynie kontynuował tradycję filmowych Gacków ciągnącą się od 1989 roku.
                Jestem oczywiście otwarta na dyskusję, komentarze są do waszej dyspozycji. Mam nadzieję, że może udało mi się komuś otworzyć oczy na grzeszki Batmanów innych niż ostatnio wymęczony Batfleck. Gdy niedawno przygotowywałam panel na konwent o adaptowaniu Bruce’a Wayne’a i Batmana, zauważyłam, że wiele osób ocenia danego B po jego filmie. I to często oślepia. Osobiście nie przepadam za Bruce’em Wayne’em u Nolana, co nie przeszkadza mi w byciu fanką Mrocznego Rycerza – gdyż w tym filmie B wcale nie jest wyraźnie dominującą główną postacią, dostajemy równie dużo Gordona, Denta czy Jokera. Gdy pomyślę, jak wiele osób z sentymentem wspomina, jak dobre były produkcje Burtona, nie mogę przestać zastanawiać się, czy zdają sobie sprawę, że te filmy są o złoczyńcach Batmana a nie o nim samym (przykład: w pierwszych 40 minutach Powrotu Batmana, B ma 5 minut czasu ekranowego). Tym samym ciekawi mnie, ile osób krytykuje Batflecka przez pryzmat całego filmu, który jak wiadomo, nie przypadł ogółowi do gustu - i czy to nie jest źródłem nagłego czepiania się jak nietoperz brutalności u Batmana.

Dziękuję tym, którzy doczytali do końca! Zapraszam do komentowania i dyskutowania :)
A osobom z taką martwicą na temat komiksowych filmów na jaką cierpię ja, polecam Lego Batmana.



Komentarze

  1. Hmm... właściwie siedzę w frankofońskich komiksach a Gackiem zainteresowałam się całkiem niedawno i o filmach za dużo jeszcze nie mogę powiedzieć (nie nadrobione), ale w komiksach które do teraz przeczytałam to faktycznie nikogo nie zabijał O.o Nawet było wyjaśnione, że jakby zabił, to czym by się wtedy różnił od villainsów :D No ale w końcu to na tyle duża franczyza, że urozmaicenie jej jakimiś takimi smaczkami jak "ooo, w tej Gacuś ubił kogoś" nie wydaje mi się złą rzeczą XD Na tą chwilę to mnie jeszcze ciągnie do serii gier Arkham, jesli chodzi o zagłębianie franczyzy :> (bo w sumie Gackiem zainteresowałam się przez Harleykę i jej różnorodne interpretacje XD)
    Artykulik miło się czytało :> Czekam z niecierpliwością na jakiś kolejny <3
    I pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co śmieszne, w starych starych komiksach nikt się nie przejmował gdy jakiś złoczyńca spadł z 10. piętra czy najprawdopodobniej szczeznął w jeszcze jakiś przypadkowy sposób z rąk Gacka, dopiero w nowszych historiach został postawiony tak ogromny nacisk na jego politykę niezabijania. Stało się to nawet głównym motywem i motorem napędowym fabuły w niektórych seriach. Więc jak pisałam, rozumiem sentyment, ale nie w kontekście filmów.
      Co do Arkham to grałam w pierwsze dwie części i mam zamiar przejść całą serię. Polecam zdecydowanie :D

      W ogóle widzę, że prowadzisz bloga z recenzjami komiksów. Na pewno kiedyś zajrzę bo ostatnimi czasy staram się czytać więcej niesuperbohaterskich komiksów :>

      Usuń
  2. Artykuł bardzo ciekawy. Zainteresowałam się Batmanem właśnie przez ostatni film. Osobiście znałam Batmana tylko animowanego i bardzo go lubiłam, więc kiedy zetknęłam się z Batmanem z BvS to byłam zawiedziona (choć głownie znudzona, ten film wybitnie mnie zassał ale obejrzałam go do końca żeby móc wyrobić sobie o nim zdanie) Osobiście nigdy jakoś nie przepadałam za filmowym Batmanem, choć myślę że nie dlatego że filmy były złe, większości nawet nie pamiętam bo oglądałam je bardzo dawno temu, ale sama śmieszność stroju batmana która o ile w animacji wygląda ciekawie w filmach zawsze mnie bawiła - kojarząc mi się z kolesiem ubranym w plastik lub w grubą gumkę do mazania- co wywoływało u mnie śmiech i jakoś nigdy nie czułam tej powagi w filmach, bo w realnych warunkach wygląda to trochę zabawnie i pokracznie (według mnie, każdy ma swój gust)Wracając do tematu, pije do tego że zainteresowałam się "kanonicznym batmanem" Animacja jest zwykle robiona pod dzieci, a więc czasem ugłaskuje się niektóre rzeczy aby "nie były straszne" lub traumatyczne dla młodego odbiorcy, tak więc stwierdziłam, że w sumie w ogóle nie znam tego "prawdziwego batmana" zaczęłam się zastanawiać - Jaki on naprawdę jest? Jaki jest pierwowzór batmana? Czy istnieje w ogóle jakiś "pierwowzór" bo w komiksach naprawdę można utonąć i ciężko znaleźć ich genezę. Artykuł pokazał mi trochę prawdziwe oblicze batmana, jednak ciekawi mnie nadal - wiesz może od jakiego komiksu trzeba byłoby zacząć czytać batmana aby go poznać takiego jakim on jest? I z jakiego źródła można korzystać czytając taki komiks? Słyszałam, że w internecie ciężko trafić na komiksy, a szczerze powiedziawszy kupować kota w worku z za granicy za duże pieniądze trochę się boję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że odpisuję z opóźnieniem, ale najpierw potrzebowałam chwili namysłu nad odpowiedzią, a potem jak zwykle pochłonęła mnie uczelnia XD
      A więc, jeżeli chodzi o "kanonicznego Batmana" to niestety sama natura amerykańskich komiksów od razu robi nam pod górkę. Kanonem jest wszystko co wydano od DC, a więc interpretacja B przez dziesiątki pisarzy, każdy ze swoim pomysłem. Więc trudno określić jedną serię, która prezentowała by ideał kanonu. Jest to też postać, która rozwijała się przez lata do tego B, którego teraz najbardziej kochamy. Mamy więc jakiś zestaw cech, które uznajemy za kanon (jak na przykład właśnie nie zabijanie, które w latach 40tych nie było jakąś wielką sprawą - ktoś tam spadał z 10ego piętra w wyniku działań Batmana i nikt nie mrugnął okiem), ale jakie właściwie są te cechy?
      Mi osobiście najlepiej poznaje się Bruce'a poprzez jego relacje z innymi. Widząc jak zachowuje się w towarzystwie każdego z członków Ligi, jak zachowuje w stosunku do Supermana, jak w stosunku do Alfreda, a jak ze swoimi dziećmi (których ma wiele, adoptowanych, biologicznie swoich i mentalnie swoich). Bo ja najbardziej lubię widzieć jak droczy się z Flashem, GL i GA ("Quiver" - historia o Green Arrowie ale z świetnym Batmanem, którego jest tam dość sporo); jak zachowują się z Supermanem jak soulmates z amerykańskiego romansu ("Superman/Batman" 2003-2011); jak jest głupią cebulą, która stwierdza, że jest tak naprawdę tylko Batmanem a Bruce Wayne to maska ("Bruce Wayne - Murderer") a potem wreszcie się opamiętuje i przyznaje się do tego jak bardzo nie radzi sobie z uczuciami do bliskich, a reszta batrodziny wpatruje się w niego z otwartymi ustami bo B nie mówi takich rzeczy na głos ("Bruce Wayne - Fugitive"); jak szczerze śmieje się w głos w rocznicę śmierci swoich rodziców w alejce, w której zostali zamordowani bo jakiś dzieciak ukradł mu opony od Batmobilu ("Batman #408"); jak szczerze przejmuje się swoją rodziną, gdy terroryzuje ich Joker ("Death of the Family" czyli vol 3 Batmana New52) oraz jak jest po prostu kochanym Bruce'em Wayne'em filantropem ("Gotham Knights #32"); jak przysypia naprawiając Batmobil i wali się głową w zderzak ale potem mimo zmęczenia zawozi swojego adoptowanego syna do szkoły bo zepsuł się autobus ("Batman #383")....
      Ja sama poznałam Bruce'a poprzez bycie fanką jego dzieci. Z batrodziny kocham przede wszystkim Robiny i Batgirl, a fanką samego B przez długi czas nie byłam. Jednak poznając kolejne historie o batrodzinie, nie da się poznać też samego bata, i kurcze tę cebulę też pokochałam.
      Ilu jest fanów Batmana, tyle wersji "kanonicznego Batmana". Będąc w fandomie komiksowym nauczyłam się, że najczęściej polega to na czytaniu serii i potem kłóceniu się, która była dobra i "kanoniczna" i "in character", bo tak naprawdę wszystko jest kanonem. Ale nigdy nie będziemy się ze wszystkim zgadzać.
      Nie mam pojęcia, czy jakkolwiek ci pomogłam tym wywodem ^^" Generalnie zawsze ciężko jest wskazać komuś jakiś punkt do rozpoczęcia czytania komiksów. Jeżeli ja miałabym ci polecać serie z wg mnie świetnie napisanym Bruce'em, żeby od czegokolwiek zacząć, to byłyby to: (kolejność przypadkowa) "Under the Red Hood" (2005), "Superman/Batman" (2003-2011), "Long Halloween" (1996), oraz seria "Batman" z tak zwanego New52 czyli zaczynająca się w 2015 roku od numeru #1 - to dłuższy run więc na lepsze i gorsze momenty ale generalnie uważam, że to dobra seria z przekrojem życia B. To tak na początek, jeżeli miałabyś więcej pytań lub chciała pogadać/podyskutować o Botmonie - możesz też napisać do mnie maila: themissmho@gmail.com :)

      Usuń
    2. Gdybym mogła polubić tę odpowiedź, to z chęcią dałabym Ci like'a, bo tak ładnie napisałaś. Z chęcią przeczytałabym więcej o kanoniczności Bruce'a i gdzie można jej szukać, więc liczę na osobny post o tym! :3

      Usuń

Prześlij komentarz