Dlaczego „Luke Cage” ma znaczenie

Gdy życie rzuca deadlinem, pisanie na bloga niestety spada na liście priorytetów. Chociaż Luke’a Cage’a obejrzałam w premierowy weekend, dopiero teraz jestem w stanie podzielić się z wami moimi wrażeniami. Z początku planowałam recenzję pełną gębą, ale po rozpoczęciu pisania o retrospekcjach, bohaterach i antagonistach zdałam sobie sprawę, że w tym natłoku informacji może zaginąć to co naprawdę ma znaczenie – to dlaczego Luke Cage ma Znaczenie przez wielkie Z. (Ostrzegam — żeby nie było — że tekst jest lekko spoilerowy.)


Ostatnimi czasy Marvel zawodzi mnie na wielu płaszczyznach. Wojna Bohaterów, stworzona przez tych samych ludzi, co majstersztyk, po obejrzeniu którego dosłownie wychodziłam z kina na miękkich nogach (tak, mówię o Zimowym Żołnierzu), okazał się źródłem wewnętrznej martwicy, której wciąż nie wyleczyłam. Nawet nie będę rozkręcała się z psioczeniem na ostatnie serie komiksowe – wciąż mnie zastanawia kto stwierdził, że Civil War II to dobry pomysł, a to jak bardzo bezczeszczą Steve’a Rogersa to temat na osobny tekst...
            Jednakże w tej tonie śmieci, Netflix pojawia się z iskierką nadziei. Sezon pierwszy Daredevila pokazał nam nową jakość seriali komiksowych. Jessica Jones utrzymała ten poziom, prezentując nam równocześnie inne - bardziej detektywistyczne - oblicze netflixowego Marvela. W Jessice został nam przedstawiony również Luke Cage, który 30 września doczekał się swojej solowej serii. Sezon pierwszy Luke’a Cage’a utrzymał doskonały poziom seriali z uniwersum Defenders, ale dał nam coś więcej.
            Zmagania czarnej społeczności nie są nam aż tak bliskie w Polsce, lecz jeżeli ktoś z was śledzi anglojęzyczne media, to wie, że nie można pozostawać obojętnym tej kwestii. Czarnoskórzy amerykanie są zabijani przez policję w sytuacjach, kiedy użycie broni nie jest wskazane, a młodzież uczy się na zajęciach w szkole jak rozmawiać z policją, aby nie narazić się na niebezpieczeństwo. Słowami producenta wykonawczego Luke’a Cage’a, Cheo Hodari Cokera, przy obecnej sytuacji społecznej, świat jest gotowy na czarnego bohatera odpornego na kule.
            W serialu ukazane nam jest podejście policji w sprawie Luke’a Cage’a z różnych perspektyw. Misty Knight próbuje dotrzeć do prawdy z największym opanowaniem (co nie oznacza, że nie są nam ukazane jej momenty słabości, dzięki czemu jest tak świetnie zbudowaną postacią), lecz na tym samym posterunku inny policjant mocno turbuje młodego chłopaka bez żadnego akceptowalnego powodu. Wielokrotnie pokazane nam są zatrzymania na ulicy, gdy policjanci zachowują się nazbyt emocjonalnie i zdecydowanie za dużo machają bronią. Luke nawet ratuje jednego z oficerów przed kulami jego partnera. Niezmiernie mnie to cieszy, że Netflix nie próbował unikać takich scen ani ich osładzać. Pokazali, jak sprawy się mają, bez usprawiedliwiania oprawców i manipulowania widzów w obwinianie ofiar.


            Będąc już w temacie victim blaming, sezon pierwszy Luke’a Cage’a dał nam bardzo ważną scenę, która sprawiła, że dosłownie zaczęłam kibicować na głos Mariahi Dillard. Mówię tutaj o odcinku, w którym dowiadujemy się, że Mariah była gwałcona przez swojego wuja. Cottonmouth w rozmowie ze swoją kuzynką insynuuje, że chciała tego rodzaju uwagi ich wuja, zachęcała go swoim wyglądem i zachowaniem. Jest to powszechnie (sic!) znany zabieg – obwiniane ofiary o prowokowanie gwałtu. Mariah traci kontrolę nad sobą i brutalnie go zabija (i wtedy dostaje moje dopingujące okrzyki). Już w Jessice Jones dostaliśmy prześwietną scenę, gdy Jessica wytyka Kilgrave’owi, że nie ma to znaczenia, że wykorzystywał ją w luksusowych hotelach, karmił drogimi daniami i ubierał w najlepsze ciuchy, nadal był to gwałt. Uwielbiam Netflixa za to, że zawiera te elementy w swoich serialach superbohaterskich. Jednym ze sposobów na pokonanie kultury gwałtu jest wytknięcie i potępienie jej w popularnych mediach – ukazanie, że jest to nieakceptowalna część naszej rzeczywistości.


            Jednak obok tego wszystkiego, tych nieprzyjemnych lecz potrzebnych wątków, Luke Cage zapewnia nam przygodę z kulturą Harlemu. Całość sezonu jest oprawiona wyśmienitą muzyką czarnoskórych wykonawców, a gdy przemierzamy miasto u boku Luke’a mamy okazję ujrzeć wiele murali i architektonicznych kąsków dla oka. Gdy Luke motywuje swoje działania i rozmawia z innymi bohaterami, często wspomina ważne dla czarnej społeczności postacie historyczne i opowiada o ich zasługach. Oglądając Luke’a Cage’a zanurzamy się w kulturze, która dla wielu mogła być do tego momentu nieznana – a powinna, gdyż jest fascynująca i piękna.
            Tym bardziej optymistycznym akcentem chciałabym zakończyć ten wpis. Nie chciałam rozpisywać się nie wiadomo jak, gdyż jesteśmy komputerowym pokoleniem „za długie, nie chciało mi się czytać”, a tym razem mówiłam o rzeczach, które uważam za naprawdę ważne, więc jest szansa, że chociaż ktoś zabierze się za lekturę. A jeżeli nie widzieliście jeszcze Luke’a Cage’a – proszę odpalcie Netflixa i oglądajcie!

           

Komentarze